Wakacje 2014 czyli Alien w Zwierzyńcu

Wakacje 2014 czyli Alien w Zwierzyńcu

Pierwsze wakacje z dzieckiem to nie lada wyzwanie dla świeżo upieczonego rodzica. Niczego nie jest się pewnym. Najchętniej spakowałoby się całe mieszkanie łącznie z meblami i całym sprzętem AGD. Niestety bagaż wakacyjny ma pewne ograniczenia. Przejdźmy jednak do samej relacji i zobaczmy jak Tatik i Mamik podołali Wakacyjnemu wyzwaniu.

(27.06) Dzień w którym Wakacje stanęły na głowie

Check lista stworzona przed wyjazdem rozrosła się gigantycznie i uległa zmianie jeszcze w trakcie pakowania. Niektórzy widząc ten wykaz, mogli by popatrzeć na Mamik (twórcę excelowych tabelek w naszym domu) jak na ufoka. Lista ta jednak  pozwala nam uniknąć większości przykrych niespodzianek, choć oczywiście nie wszystkich. Zapewne niektórzy się zastanawiają jakim cudem można wyprodukować taką listę. Odpowiedź jest prosta. Dziecko plus samochód równa się przyrost klamotów. Pakujemy się do 2:00 w nocy, w końcu jednak odpuszczamy przenosząc upychanie ubrań po torbach  na następny ranek.

(28.06) Obcy przebudzenie, czyli jedziemy do Zwierzyńca

Chcąc złapać trochę snu śpimy do 8, ale i tak ciężko nam wstać. Pakujemy resztę rzeczy, a Tatik zlany potem, w lekkim amoku kursuje między domem i samochodem stawiając czoła puzzlom w bagażniku. Wpadają jeszcze teściowie i dostarczają ostatni zakup – koszulki rowerowe z Lidla. W końcu planowany wyjazd na 11 przesuwa się na 12. Młody chodzi już lekko po ścianach, bo jego czas drzemki minął, a jest za duży rwetes, aby zasnął. Wsiadamy do samochodu i dziecię natychmiast zasypia. Niestety samo wydostanie się z miasta zajmuje nam 50 minut. Jedziemy dopóki młody śpi, budzi się w okolicach Rogowa, tam też zatrzymujemy się na obiad. Potem już nie jest tak różowo. Ogólna nuda młodego w foteliku zmusza nas do zatrzymywania się co jakiś czas, aby mógł chwilę dychnąć. Przed samym Sandomierzem udaje mu się usnąć (ale była to zasługa śpiewu Mamika). Nie zatrzymujemy się więc i dzięki temu ze śpiącym Alienem udaje nam się dojechać prawie do końca, budzi się dopiero na 10 km przed Zwierzyńcem.
Pole namiotowe zapowiada się nieźle. Jest masę miejsca, kuchnia z lodówką, kuchenką i czajnikiem do dyspozycji. Jest też telewizor, więc nie przegapimy meczy mundialu. Na minus zaliczamy jakość papieru toaletowego, temperaturę wody no i wszędobylskie komary. Rozkładamy namiot, spryskujemy się różnymi środkami i… młodemu zjadło twarz (na drugi dzień naliczyliśmy 10 ugryzień). Środek z naturalnymi olejkami jest do d…  Myjemy naszą pociechę w niezbyt ciepłej wodzie w umywalce, co się kończy ostrym wrzaskiem. W końcu idziemy spać. Młody szybko zasypia w rytmie dyskoteki z knajpy koło pola, która nam niestety nie daje spać. Do tego Mamikowi  jest oczywiście zimno. Dyskoteka trwa do 01:00 i zostawia nas z nastawieniem, że jeżeli będzie tak codziennie to żądamy zwrotu kasy i zmywamy się stąd, bo discopolowej łupanki nie wytrzymamy.

(29.06) Łapiemy rytm

Niedzielę traktujemy jako dzień na rozeznanie okolicy.  Jest upalnie i duszno. Zwiedzamy Zwierzyniec poszukując przy okazji bankomatu i poczty. Próbujemy wejść w rytm wakacyjny. Szykujemy sobie powoli obiad i kręcimy się trochę bez celu. Wieczorem znowu kąpiel w niezbyt ciepłej wodzie spotyka się z protestem młodzieży. Mimo wysokiej temperatury w dzień, w nocy jest bardzo zimno (oczywiście tylko Mamikow), wyjście w nocy na siku to dla niej prawdziwa mordęga.

(30.06) Niegolona golonka

Poniedziałek rozpoczynamy wielkimi planami, ale w końcu ogarnia nas taki marazm, że nigdzie się nie ruszamy. Pogoda też nie zachęca do wycieczek, co jakiś czas popaduje. Robimy więc spacer do punktu informacyjnego Parku Narodowego, gdzie zaopatrujemy się w pocztówki (wykorzystywane potem do postcrossingu). W drodze powrotnej wstępujemy do baru koło pola namiotowego na golonkę. Niestety możemy tylko powiedzieć, że drugi raz już tam nie poszliśmy zjeść. Jedzenie baaardzo przeciętne. Golonka niezbyt okazała i ciapata taka jakaś była. Po tym za iście niekrólewskim posiłku padamy całą trójką spać, nie zważając na szalejącą nad nami burzę. Wieczorem za radą pana z recepcji (to nasze pierwsze dziecko, to nie mamy doświadczenia) myjemy młodego w kuchni wodą podgrzaną do akceptowalnej przez niego temperatury. W nocy znowu burza, pada do rana.

(01.07) W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie

Pobudka o 06:30, bo młody się przebudził podczas naszego wychodzenia za potrzebą. Dłuższą chwilę trwa przetaczanie się po namiocie, w końcu jednak padamy i śpimy do 08:30. Zbieramy się bardzo niespiesznie. W efekcie jedziemy dopiero po 12. Droga przyjemna, płaska, innymi słowy bardzo dobra pod przyczepkę. Młodemu też się podoba, co okazuje pochrapywaniem przez część drogi. Na samym początku mijamy tajemnicze znaki, a przy nich ładny kościółek. Szczebrzeszyn wita nas przyzwoitym asfaltem. Robimy zdjęcia chrząszczy i z chrząszczami. Przy okazji robimy zakupy przypadkowo wpadając na Chińskie Centrum Handlowe. Chińszczyzny tam co niemiara począwszy od skarpetek, a na elektronice kończąc. Zjadamy lody i przeczekujemy mały deszczyk. W drodze powrotnej młody trochę znowu śpi. Jesteśmy mile zaskoczeni tym, że tak dobrze znosi przyczepkę. Po powrocie na pole namiotowe jednogłośnie stwierdzamy, że nie chce nam się gotować, więc jemy obiad w restauracji Młyn. Wieczorem i po południu znowu deszczyk. Wtorek kończymy z dwoma nowymi gminami na koncie. (Zwierzyniec, Szczebrzeszyn)

(02.07) Roztoczański Konik Polski

To była bardzo zimna noc. Tatik śpi zakutany, że widać tylko nos i wąsy, a Mamik strasznie się męczy. Po śniadaniu decydujemy się na wyprawę do Roztoczańskiego Parku Narodowego. Aby się tam jednak przejechać trzeba najpierw nabyć bilety wstępu. Przed wjazdem do parku przy stawach Echo można wejść na wieżę widokową. Warto to zrobić, bo naprawdę jest z niej co podziwiać. Do tego można zobaczyć stado konika polskiego. Niestety młody nic nie podziwia, bo zdążył zasnąć. Śpi dłuższy czas. Po przebudzeniu bawi się w przyczepce następnie śpiewa (tak optymistycznie nazywamy wydawane przez niego dźwięki), aż w końcu zaczyna marudzić. Oczywiście jak rozglądamy się za miejscem na postój znowu zasypia i budzi się dopiero w Zwierzyńcu. Kończąc tę pętle, robimy zakupy na prosty obiad (ziemniaki, kiełbasa, kalafior). Pokrzepieni obiadkiem i krótką drzemką idziemy na lody. Wieczorem znowu pada. W środę wpada nam zaledwie jedna gmina. (Józefów)

(03.07) Stairway to heaven, czyli Bukowa Góra

W nocy pada i rano pogoda nietęga. Późno się zbieramy, więc zapada decyzja, że dziś idziemy na pieszy szlak na Bukową Górę. Na szczęście pomyśleliśmy i zapytaliśmy się, czy trasa jest do pokonania z wózkiem (w naszym przypadku przerobioną przyczepką), niestety nie, więc naszego Croozera zostawiamy schowanego za punktem informacyjnym, a młody wędruje do nosidła. Na Bukową Górę wchodzi się po schodach, najpierw łagodnych, a potem coraz bardziej stromych. Ich stromość nieubłagalnie wykazuje brak kondycji u Mamika (innymi słowy, zdychała jak tam wchodziła). Góra jest porośnięta pięknym lasem. Gęstość liści sprawia, że nawet nie czujemy popadującego deszczu, który przyjemnie nad nami szumi. Widok na górze niestety rozczarowuje, bo wysokość niewielka, a w oddali widać tylko pola. W drodze powrotnej młody słodko śpi w nosidle. Popołudnie spędzamy już przewidywalnie, czyli zakupy, obiad, drzemka, spacer na lody. Tydzień zbliża się ku końcowi. Pierwotny plan był taki, aby przenieść się do Suśca, jednak po rozmowie z panem z recepcji (który odraza tamtejsze pole namiotowe, ze względu na jego niski standard), dochodzimy do wniosku, że dobrze nam tu gdzie jesteśmy. Dodatkowo niechęć do pakowania całego dobytku daje kolejny argument do pozostania na miejscu. Czas jakoś tak ucieka, że w efekcie dosyć późno się myjemy i idziemy spać. W nocy znowu zimno.

(04.07) Po prostu Krasnobród

Po 11 jedziemy na wycieczkę do Krasnobrodu, młody od razu zasypia. Na początku mamy leśną drogę w bardzo kiepskim stanie i tak zapiaszczoną, że stanowi nie lada wyzwanie dla przyczepki i nóg Tatika. Po pokonaniu tego nieprzyjaznego odcinka mijamy zagrodę Guciów, ale się nie zatrzymujemy, bo młody śpi. Jedziemy spokojnymi lokalnymi drogami o bardzo małym natężeniu ruchu. W Hutkach mamy kolejny odcinek leśny z wertepami, który kończy się nad zalewem w Krasnobrodzie. Jedziemy do centrum, gdzie wreszcie udaje nam się dostać koc dla Mamika. Zjadamy obiad, trochę siedzimy i się relaksujemy. W końcu dochodzimy do wniosku, że nie mamy ochoty szukać atrakcji do zwiedzania, więc ruszamy w drogę powrotną. Niestety młody nie podziela naszego punktu widzenia i bardzo protestuje, co zmusza nas do przystanku na przystanku… autobusowym. Ostatecznie udaje nam się chóralnym śpiewem uśpić dziecko, które pozostaje w tym stanie aż do Guciowa. Tam okazuje się, że zapomnieliśmy napaść na bankomat i nie mamy gotówki na zwiedzanie. Wieczór spędzamy w przewidywalny sposób, opisany wcześniej. Wpadają nam dwie gminy. (Krasnobród, Adamów).

(05.07) Zamość na czterech kółkach

Sobotę postanawiam spędzić na zwiedzanie Zamościa. Zbieramy się koło 11 i jedziemy samochodem, bo na przyczepkę dla młodego jest stanowczo za daleko. Jest bardzo gorąco. Po wyjściu z blachosmroda nie wiemy za bardzo, w którą stronę się kierować, więc w efekcie robimy spacerek wokół murów, jak później sprawdziliśmy, Bastionu VII. Ostatecznie jednak docieramy na Rynek, jemy lody i pijemy kawę, w czasie gdy młody dokazuje na podłodze, musimy więc mieć oczy dookoła głowy. Kręcimy się jakiś czas po sklepach położonych przy Rynku w celu kupienia już tradycyjnego aniołka, a nawet aniołków. Ze względu na fakt, że Mamikowi jest ciągle w nocy zimno, udajemy się na poszukiwanie sklepu ze śpiworami. Namierzamy sklep w Galerii Handlowej, jednak, jest to spory kawałek od rynku choć na nawigacji wydawało się blisko. Kręcimy się po Galerii, śmiejąc się że w Krakowie nie mamy na to czasu, to przynajmniej na wakacjach nadrobimy zaległości. Spacerkiem wracamy na Rynek, gdzie jemy obiad. Mamik próbuje piroga biłgorajskiego i tak jej posmakował, że od razu szuka przepisu w Internecie. Niespiesznie wracamy do samochodu, zatrzymując się jeszcze na lody. Na polu namiotowym okazuje się, że niestety sobotnia dyskoteka nas nie ominie. Młody śpi, Tatik ogląda mecz, a Mamik czyta. Niestety przed pierwszą w nocy nasza cierpliwość się kończy i dzwonimy na policję (zostaliśmy wcześniej poinformowani, że właściciel ma nieoficjalną zgodę na granie, ale jak przegnie mamy się nie krępować i dzwonić na policję). 15 minut później słychać koguta, a muzyka cichnie, ale podobno nie były to działania powiązane. Dla tych, którym wydaje się, że się czepiamy. Nie mamy nic przeciwko bawiącym się ludziom, ale muzyka typu disco z pola do której bawiła się garstka była ogłuszająca, a głośnik skierowany wprost na pole namiotowe. Wydaje nam się, że  mogli się bawić przy trochę cichszej muzyce. Niestety nie umiemy okazać zrozumienia dla tych, którzy uważają, że jak oni się bawią, to wszystko inne przestaje być ważne.

(06.07) Grillowanie czas zacząć

Poprzedni dzień nas wymęczył, późna pora pójścia spać też zrobiła swoje. Do tego panuje upał, dlatego po śniadaniu Panowie udają się na spacer (rowerowy oczywiście), a Mamik zalega na kocyku pod drzewem i oddaje się błogiemu lenistwu.  W między czasie Tatik z Alienem odkrywają uroki Zwierzyńca pod postacią pobliskich stawów. Po nieskomplikowanym obiedzie jedziemy (na rowerach oczywiście) do centrum Zwierzyńca kupić grill. Jeździmy trochę po parku i bocznych dróżkach. Wieczorem grillujemy sobie kolację. Totalny luz.

(07.07) Mało szumne Szumy

Od rana panuje upał. Jest też ciepło w nocy, więc Mamik przestała jęczeć o zakup nowego śpiwora. Po śniadaniu jedziemy (tym razem samochodem) do Rezerwatu Szumy. Mając trochę doświadczenia z różnymi pieszymi wycieczkami, a do tego wiemy jak czasem wyglądają spacery z młodym, wyruszamy z wypchanym plecakiem i zapasem jedzenia i picia. Jakież jest nasze zdziwienie, gdy okazuję się, że trasę można przejść w pół godziny. Jest ona niewątpliwie bardzo urokliwa, ale krótka. Mamik jest na tyle zauroczona przejrzystą wodą i piaszczystym dnem, że postanawia zamoczyć nogi. Woda jest tak zimna, że zęby bolą. Wycieczka nasza toczy się cały czas pod znakiem straszącej nas burzy i przelotnych opadów. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Józefowie, gdzie trafiamy do fantastycznego sklepu typu szwarc, mydło i powidło, w którym kupujemy kilka drobnostek. Popołudnie spędzamy na leniuchowaniu przy grillu.

(08.07) Stawy Echo

anuje upał ale nie ma słońca, lenimy się więc nie mogąc się zebrać do czegokolwiek. Jedziemy do centrum Zwierzyńca na lody i kupić parę drobiazgów (głównie elementów do chorągiewki). Po obiedzie leżymy plackiem (na tyle, na ile można poleżeć przy raczkującym Młodym) i czekamy aż z burzowej chmury zacznie padać. Deszcz jednak nie przychodzi, więc bierzemy rowery i jedziemy na plażę przy stawach Echo. Młody jest zachwycony możliwością zabawy w piasku i przerażony próbami włożenia go do wody. Bawimy się świetnie i trochę żałujemy, że nie przychodziliśmy tam przez ostatnie upalne dni, ale kto nas zna, ten wie, że nie należymy do miłośników plażingu.

(09.07) Gminne ostatki

Kolejny dzień znowu jest gorący, ale bez słońca, więc zebraliśmy się na gminną wycieczkę, robiąc małą pętelkę. Młody część drogi przesypia, część marudzi, ale większość czasu bawi się i ogląda widoki. Pętle zaplanowaliśmy głównie pod kątem zaliczenia gmin bo krajoznawczo rewelacji nie było. Do kolekcji wpada nam jedna nowa gmina (Tereszpol). W drodze powrotnej znowu jemy obiad w restauracji Młyn, a reszta dnia mija nam na leniuchowaniu.

(10.07) Nareszcie Guciów

Nasze wakacje zbliżają się do końca, więc postanawiamy jednak jeszcze się trochę ruszyć i jedziemy (samochodem, bo pogoda zrobiła się znowu deszczowa) do Guciowa, gdzie z przyjemnością zwiedzamy Zagrodę. Trochę nas bawi zachowanie Pana przewodnika, który pokazuje nam rzeczy z nastawieniem, że pewnie nawet nie wiemy do czego służą, a my go wprawiamy w konsternację, bo wiemy co jest do czego i na dodatek wspominamy, że pewne z tych rzeczy widzieliśmy na żywo w użyciu. Nawet w pewnym momencie odnieśliśmy wrażenie, że traktuje nas jak bardzo starych ludzi, no bo skoro pamiętamy takie zabytki ;). W Zagrodzie oprócz wystawy typowo „skansenowej” jest też bardzo ciekawa wystawa meteorytów (hobby właściciela) oraz zebrane zabytki z okresu PRL-u. Wycieczkę kończymy obiadem w Gospodzie obok Zagrody, bardzo smacznym. Wracamy na pole i przygotowujemy się mentalnie do powrotu.

(11.07) Do widzenia Zwierzyńcu

Piątek to już tylko pakowanie i powrót. Młody ma wyczucie i budzi się przed Sandomierzem, dzięki czemu możemy iść zobaczyć Pałac i Rynek. Przy okazji zjadamy znakomity obiad. Wracamy do domu późnym popołudniem.

Zostaw wiadomość